Robiąc sobie guacamole (taka pasta z
awokado i czosnku), czytając książkę o blogowaniu i wpisy na
fejsie, gadając do siebie, bo Pan Kot zajęty, (i jeszcze parę
innych, na wpół świadomych czynności, jak wstawienie wody na
herbatę – wykonywanie naraz wielu, często bezsensownych
czynności, to moja supermoc!) doszłam do jakże trafnego wniosku.
Ludzie są dziwni. A ja żem wśród nich nadobną księżniczką
dziwactwa, dziwak nad dziwakami. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Znam kogoś, kto żyje w związku zwanym
„KasioRyś”. Nazwa oparta jest na imionach głównych
zainteresowanych tym związkiem, czyli Kasi i Rysia (imiona
zmienione, żeby się cholery nie piekliły). Tak więc ci moi
bohaterowie są ze sobą od roku. Już po paru tygodniach znajomości
mogliśmy ujrzeć (i lajkować ofc!) zmiany statusu na FB, zmianę
zdjęć (oboje mają to samo zdjęcie główne) oraz zaproszenie do
społeczności nazwanej właśnie KasioRyś... Bo już nie ma Kasi i
nie ma już Rysia! Teraz jest KasioRyś i drżyjcie narody! Tak więc
nie da się z nimi wyjść na piwo (osobno), nie da się z nimi
pogadać, bo Ona odpowiada za niego (on za nią rzadziej bo to
małomówny typ). KasioRyś zamieszkał w jednym mieszkaniu, zajął
się tym samym, ma tych samych znajomych i te same rzeczy lubi.
Jestem ciekawa czy wydala w tym samym czasie, jako jeden organizm...
Ale chyba z tym to akurat ma problem, bo ostatni status na FB ogłasza
nam wszem i wobec, że KasioRyś zyskał 10 kg! Kolektywnie! Ja nie
wiem jak Wy, ale nie spędzam dnia na wpisywaniu na tablicę ile mi
przybyło, ubyło, zbyło, pobyło, nabyło, pozbyło, czy co tam
innego. Ostatnio prowadzę stronę o mieście Kraka, więc nawet mi
się tam wchodzić nie chce, bo wisi nade mną konieczność
puszczania „udostępnień” niczym przysłowiowy miecz Damoklesa
czy innego starego Greka (cicho tam, wiem, że średnio to przysłowie
tu pasuje, ale ładnie brzmi). A KasioRyś nie szczędzi sił, żeby
poinformować nas, co gdzie i jak... Patrzę na nich i zastanawiam
się, czy siedem lat temu, zaraz na początku przygody z Panem Kotem,
też tak miałam. Mam nadzieję, że nie, aczkolwiek boję się, że
te nadzieje są wyjątkowo płonne... Staram się ich akceptować,
mając na uwadze świeżość tego związku jak i to, że pomimo
swojego wieku nie mieli wcześniej stad partnerów. I wszystko razem
odkrywają. Urocze to i głupiutkie... ale prawdziwe.
Z drugiej strony czytałam dziś mangę
spod znaku yaoi o słodkim tytule „Chocolate Strawberry Vanilla”.
Dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że yaoi to historie o miłości
pomiędzy facetami. Konkretnie ta opowiada o uroczym Hiroi, który
wszystkim dzieli się ze swoim najlepszym przyjacielem, Take.
Wszystkim. Włącznie z ludźmi... Zazwyczaj jednak taki układ nie
podoba się jego partnerkom, szuka więc kogoś, kto by to
zaakceptował. I tak pojawia się Mine, trzeci chłopak. Mamy więc
trójkąt, burzę emocji, wypracowywanie układu, który zadowoli
wszystkich, wprost jestem zachwycona tą mangą! Jakoś natchnęło
mnie, żeby przeczytać komentarze zamieszczone pod rozdziałami,
chociaż zazwyczaj tego nie robię. Ale że mam się uczyć, to
wszystkim się zajmę, nawet posprzątam, byleby nie mieć nic
wspólnego z rachunkowością.
Wśród komentarzy między innymi:
„Pierwszy raz mam styczność z takim
yaoi i w sumie do końca nie wiem, co mam o nim myśleć. Chociaż
jedno jest pewne każdy z tych bohaterów miał coś nie tak z głową
i w pewnym sensie tworzyło to spójną całość. Mimo wszystko
manga moim zdaniem do genialnych nie należy.” eeee...? że co?
„Nie przypominam sobie, aby
kiedykolwiek tak negatywne uczucia towarzyszyły mi przy czytaniu
yaoi. Hiroi (Hiroigiego?) nie mogłam ścierpieć. Take nie lepszy. A
Mine? Nie wiedziałam, czy mu współczuć, czy załamywać ręce nad
jego głupotą.”
eeee...? ale czemu?
„Autor (-ka?) podchodzi do tematu tak
poważnie i przedstawia wszystko tak realistycznie, że nijak nie
umiem się zdystansować do tych zboczonych akcji i czerpać z nich
rozrywki, a przecież nie takie perwersje już w yaoicach widziałam.”
eeee...? zboczonych?
Gwoli wyjaśnienia, w yaoi pokazują
sceny seksu. Zawsze. Różni się to tylko ilością, stopniem
natężenia i zgodą na seks bohatera (lub jej brakiem...). W tej
mandze nijak nie odbiega to od normy, sceny nie są zbyt ostre,
środowisko fanek/ów przyzwyczajone, więc o co chodzi? O trójkąt?
O to, że związek trzech osób nie rozpadł się „szczęśliwie”
na końcu, żeby zadowolić pruderię Polaków? Pogłaskać ich
świętobliwe ego? Pokazać heteryckim czytelnikom, że dla gejów,
jak i dla nich samych, jest tylko jedna i ta sama monogamiczna droga? Ręce
mi opadają zawsze, kiedy w środowisku oczekującym tolerancji
(każde hobby, o ile nie krzywdzi drugiego, jakoś trzeba u ludzi
tolerować), pozornie zaangażowanym chociażby branżowo, pojawiają
się takie kwiatki. Wiem że się czepiam. Co jest złego w poligamii? Jeżeli nikt nikogo
nie zmusza do życia w wieloosobowym związku, jeżeli ludziom to
odpowiada, to o co chodzi?
I nagle zdałam sobie sprawę z jednej
rzeczy. Wracamy więc do początku. Jestem dziwna. Bo bardziej
akceptuję obcą mi poligamię, niż świergotanie i obrzydliwe,
gardłowe lizanie migdałków w wykonaniu KasioRysia. Nie wiem, czy
łatwiej mi zaakceptować to, co daleko, czy zwyczajnie zmęczyli
mnie swoją obecnością i ciągłym podkreślaniem tego, że są
RAZEM. Publicznego okazywania „czułości” nie lubię w wykonaniu
żadnej pary, heteryckiej czy nie, tak więc nie jestem jakąś
nawiedzoną laską, którą kręcą branżowi kolesie. Jednak od dziś
muszę powstrzymać język przed mieleniem na temat kasiowo-rysiowy,
bo skoro akceptuję poligamię, bez różnicy czy tęczową czy nie, to równie dobrze mogę akceptować
randkowanie dwójki trzydziestolatków. Amen!
Jak myślicie, czy wpieprzanie kanapki
z quacamole o 2 w nocy to rozsądny pomysł? Pewnie nie, ale jaki przyjemny! Tyle, że w uda mi pójdzie albo, o zgrozo, w łydki! I
niestety, nie kolektywnie! Pan Kot wciąż będzie piękny jak zawsze,
a ja gruba... Ale pieprzyć to, carpe diem! Kolektywnie!